"otrzymałem osiemnaście odznaczeń, z czego połowę wojennych i dostałem trzy wyroki śmierci"
Stanislav Krakov (1895-1968)
Książka w tłumaczeniu Agnieszki Żuchowskiej-Arendt.
Stanislav Krakov to postać wielowymiarowa i kontrowersyjna: syn Persidy zd. Nedić (siostry gen. Milana Nedicia) i polskiego lekarza z rodziny o tradycjach powstańczych; żołnierz-ochotnik, pisarz, dziennikarz, reżyser filmowy, filatelista, numizmatyk, kolekcjoner sztuki narodowej, którą ocalał przed wywiezieniem za granicę... bohater trzech wojen, wielokrotne odznaczany, ostatecznie skazany za kolaborację musiał uciekać z ojczyzny. Zmarł na emigracji.
Powieść ukazała się nakładem wydawnictwa Fundacja Duży Format dzięki wsparciu Ministerstwa Kultury i Informacji Republiki Serbii.
To pierwsza i jedyna część wspomnień Stanislava Krakova.
Chociaż już dawno minęła ósma, tego ranka 29 maja 1903 roku lekcje w szkole podstawowej w Knjaževcu, w Serbii, nie zaczynały się. Wrzask w klasie był ogłuszający. Nagle drzwi się otworzyły i nasza nauczycielka, wesoła dziewczyna, weszła z bardzo poważną miną.
- Dzieci, dzisiaj nie będzie lekcji. Idźcie prosto do domów...
Znowu podniósł się krzyk, którym my, ośmioletnie maluchy, przywitaliśmy tę, bardzo dla nas przyjemną, decyzję.
W marynarskim mundurku, z torbą uczniowską, poszedłem razem z dwoma jeszcze kolegami. Przechodziliśmy główną ulicą tego granicznego miasteczka, liczącego trzy i pół tysiąca mieszkańców. Chociaż była ledwie dziesiąta, wszędzie pod lipami i kasztanami pachniało pieczone mięso z rusztu. Ale przy tłustych pniach, gdzie dymiła gorąca, dobrze wypieczona jagnięcina, teraz nie stali kucharze zapraszający przechodniów. Ludzie zebrani w tłum żywo o czymś radzili. Zdziwili mnie dwaj żandarmi, którzy z bagnetami na strzelbach spacerowali pośród głównej ulicy tej miejscowości, gdzie każdy znał każdego. Coś się działo.
Gdy wszedłem do domu, zastałem matkę bardzo poruszoną, wręcz wystraszoną. Mój ojciec, lekarz 14. Pułku Piechoty, który był tu w garnizonie, podesłał przez żołnierza sanitariusza depeszę do mojej matki:
„Król i królowa zostali zabici. Pułk jest w gotowości. Zostaję w koszarach. Ty i Staszek nie wychodźcie z domu”.
To było moje pierwsze zetknięcie z historią, bardzo brutalne, bo króla Aleksandra Obrenovicia i królową Dragę widziałem osobiście, gdy rok wcześniej odwiedzili wschodnią Serbię. W Knjaževcu przygotowano dla nich wówczas dom jednego z najbogatszych kupców. Z całego miasteczka zbierano meble, wszystko, co najlepsze, aby przygotować apartament godny Władcy. Biegałem wtedy pośród żołnierzy, którzy z naszego mieszkania wynosili dla króla i królowej dwie atłasowe kołdry, dwie lampy z wielkimi abażurami oraz jeden japoński parawan z laki. Ponieważ także moja matka bardzo aktywnie uczestniczyła w szykowaniu królewskiego mieszkania, ja również byłem obok niej i kilku innych dam, witających przy wejściu do domu królewską parę, która przybyła dworskim powozem otoczonym po bokach gwardzistami na koniach.
Na mnie największe wrażenie zrobił czerwony mundur generalski króla z mnóstwem orderów. Jego twarz była bardzo młoda, z małymi, podstrzyżonymi wąsami. Miał łagodne, roześmiane oczy za binoklami. Z królowej Dragi pozostało mi w pamięci tylko jej wielkie pióro przy kapeluszu i duże piersi.
O ile w tamtej chwili, gdy usłyszałem od matki o tym dramacie, nie wiedziałem ani nie rozumiałem, kto i dlaczego zabił króla i królową, w ciągu kilku dni dowiedziałem się tego całkiem szczegółowo. Nasz sąsiad i przyjaciel mojego ojca, kapitan Cvetković, przed tym wydarzeniem wyjechał znienacka do Belgradu. Teraz powrócił do Knjaževca jako postać historyczna.
To, co później zostało nazwane „spiskiem dwudziestego dziewiątego maja”, miało swój początek, albo przynajmniej jeden z początków, tutaj, w Knjaževcu, przy ulicy, gdzie i my mieszkaliśmy, w mieszkaniu naszego przyjaciela Cvetkovicia. Kilka miesięcy wcześniej chrzcił on swego syna i było dziwne, ilu oficerów z różnych stron kraju, szczególnie z Belgradu, przyjechało na te chrzciny. Zachowałem w pamięci – bo i my tam byliśmy – imiona i osoby, kapitana Dragutina Dimitrijevicia-Apisa, bo przyszłość dała mi wiele okazji do spotkań z nim, oraz kapitana Risticia, z powodu jego zaskakująco tragicznych losów. Te chrzciny były w istocie jednym z pierwszych większych spotkań spiskowców, którzy planowali królobójstwo.
Chociaż wypędzili mnie z pokoju, gdy po powrocie z Belgradu kapitan Cvetković przyszedł do mojego ojca, mocno podekscytowany słyszałem szczegóły tej dramatycznej nocy z dwudziestego ósmego na dwudziestego dziewiątego maja. Nocne przybycie pod zamek grupy oficerów spiskowców, na których czele stał Apis. W pałacu czekali na nich współspiskowcy. Porucznik Petar Živković z Konjicia, późniejszy dyktator Jugosławii, ledwie zdołał otworzyć główną bramę pałacu od środka. Drugie drzwi musieli wysadzić dynamitem. Wywiązała się strzelanina z gwardzistami na straży i Apis dostał w pierś trzy pociski. W tym czasie król i królowa zniknęli. Nastąpił gorączkowy pościg po pustych komnatach pałacu. Wraz z upływem czasu spiskowcy coraz bardziej się obawiali, czy garnizon, który nie należał do spisku, nie składa się z wiernych królowi oficerów i czy nie otoczy pałacu. W pewnym momencie jeden ze spiskowców zaproponował, aby, jeśli pałac zostanie otoczony, popełnili zbiorowe samobójstwo. I wtedy nagle zza jednej z zasłon dał się słyszeć szum. Oficerowie rozsunęli je i otworzyli drzwi szafy, w której ujrzeli króla i królową tylko w nocnych koszulach. Zanim padło choćby jedno słowo, ze wszystkich stron zazgrzytały rewolwery i kilka uderzeń szablą w upadłe ciała zakończyło panowanie dynastii Obrenoviciów. Jeden z gości na chrzcie, kapitan Ristić z Vranja, pierwszy przebił szablą prawie nagie ciało królowej Dragi. Dziwnym zbiegiem okoliczności bezpośrednio po tym dramacie prawa ręka kapitana Risticia zaczęła usychać. Leczenie, wyjazdy do uzdrowiska – przychodził także do mojego ojca na konsultacje – nic nie pomagały. Atrofia była tak silna i postępująca, że kapitan Ristić umarł jako kaleka.
Kiedy przed pałacem pojawiły się oddziały i zaczęły zbierać się tłumy mieszczan, spiskowcy wyrzucili przez okno zakrwawione, półnagie ciała królewskiej pary przed tych, którzy przybywali ze wszystkich stron. Jeden ze spiskowców krzyknął z okna:
- Niech żyje król Serbii Piotr Karadziordziewić!
Dramat był zakończony i zaczął się nowy rozdział w historii Serbii.