debiut Mariusza Jagiełły
Nominacja
Mężczyzna jest dawcą bezpieczeństwa.
Zapisuję cudzysłowy w plikach tekstowych,
wszyscy wymagają: kup labradora i ziemię,
zasadź drzewo wciśnięty w rolę społeczną,
niezgodną z wizją artystyczną.
Nie prosiłem o angaż do przedstawienia
o kolekcjach bezradności, jestem kandydatem
na pacjenta oddziału patologii dojrzewania.
Nominacja podpisana.
Człowiek z brudnopisu
Odcisnąłem twarz na zabrudzonych ścianach.
W pomieszczeniach, gdzie szept rozchodzi się
z prędkością światła. Hałas nie rozpuści makijażu.
Powypadają rzęsy i paznokcie. Nazwisko pozostanie.
W gazecie piszą o samobójcy z metra. Nic o mnie.
Leżąc na dywanie, łatwiej zaczerpnąć tchu.
Kiedy wychodzę na spacer, mijam ślady
– są wyznacznikiem przetrwania.
Chcę być człowiekiem
z pierwszych stron brudnopisu.
Spotykamy się w tłumie ludzi i przedmiotów
codziennego użytku. Na pół etatu,
wieczorami. W hotelowych pokojach uciekamy
przed wyznaniami.
Spojrzenie na ekranie monitora mówi więcej
niż każdy tekst PJ Harvey
słuchany w samotności.
Późny debiut Mariusza Jagiełły (rocznik’77) wbija się klinem w zakurzone opracowania krytycznoliterackie, bowiem to, co wydawało się już skatalogowane, z powrotem musi zostać przejrzane w celu dołączenia poetyckiego aneksu, jakim są wiersze z tytułowego brudnopisu. Rówieśnik tegorocznego laureata Nagrody Kościelskich – Krzysztofa Siwczyka – serwuje czytelnikowi zestaw plam i poprawek z własnego życia, ujmując je w zgrabne, rytmiczne formy. Acz gładkość tych tekstów, porównywalna z giętkością papierowego wydania, może budzić podejrzenia. Ot, teksty dobrze się czyta, czy równie dobrze można o nich zapomnieć? To pytanie jest niejednoznaczne; wielbiciel ekwilibrystycznej poezji z pewnością uzna je za zbyt dosłowne, ubogie w językowy naddatek. Wrażliwiec z kolei zatrzyma się, doceniając ładunek emocjonalny w pisaniu autora mieszkającego w Warszawie. W tekstach bowiem wiele jest tzw. „prywaty”, nawet jeśli Jagiełło chowa się za murem wzniesionym przez podmiot liryczny; wiele jest o relacjach ojca z córką, innymi słowy, walki słowem o usankcjonowanie tychże stosunków. W moim mniemaniu część zbioru zatytułowana Władza absolutna, traktująca właśnie o owych relacjach, jest najbardziej udana – zarówna pod względem warsztatowym i merytorycznym. Ale po kolei, wszak człowiek ma dopiero wyłonić się z brudnopisu.
Tomik wydała Fundacja Duży Format z Warszawy. I faktycznie, graficznie przypomina zeszyt w kratkę, który został wykradziony autorowi, trzymającemu swoje teksty w niezbyt pilnie strzeżonym miejscu. Czytelnik otrzymuje więc na pozór intymny świat zapisków, wprawek aspirujących dopiero do czegoś ponad; jak mylne jest to uczucie, niech świadczy kompozycja tomu, składającego się z czterech części: Samiec alfa, Jenga, Władza absolutna, Dygresje. Już tenże fakt sytuuje Jagiełłę wśród poetów traktujących pisanie jako akt spowiedzi przed czytelnikiem, który otrzymuje uważnie skomponowaną całość, będącą wyrazem sporej samoświadomości autora. Jak na tytułowy brudnopis – całkiem sporo. Nie jest to jednak jedyna zaleta książki. Mariusz Jagiełło wyraźnie stawia na komunikację z odbiorcą; inaczej niźli Siwczyk, próbuje wychłostać swój intymny świat. Nie jest więc on poddany dehumanizacji, przeciwnie – na kartkach tomiku możemy odnaleźć całą masę dobrze znanych nam detali świata zewnętrznego: członków rodziny, pamiątek, słowem, Jagiełło konstytuuje przestrzeń nie z odpadów, a raczej dobrze spełniających swoją rolę produktów – właśnie poprzez ich bliskość. Jest przy tym obdarzony przyzwoitym poczuciem humoru, który w kooperacji z płynną frazą nadaje ów utworom kształt przyjemnie skonstruowanego tekstu – nawet jeśli traktuje o rzeczach minionych. Poeta jednak broni się przed sentymentalnymi, mdłymi wycieczkami w przeszłość pozbawionych wdzięku i dystansu. Tutaj królują zadziorność oraz lekkość:
Pamiętam, jak mazałem szlaczki w jej zeszycie,
w myślach ściągając kolorowe rajstopy.
Romantyzm poznawaliśmy z dłońmi na kolanach,
a inwokację w przerwach
między ustami i pieprzykiem na piersi.
(…)
Pozytywizm był pracą od podstaw. Na kanapie
rodziców przy głośnej muzyce grała
lalkę, a ja Bartka zwycięzcę. (…) Nikt się nie spodziewał,
że tak szybko przerobimy młodą Polskę
z pieluchami w rękach.
[Lekcja polskiego, s. 23]
Fakt faktem, tenże dystans do życia i świata objawia się zatem w postaci takiej, a nie innej językowej palety. Jagiełło widać, nie chce stawiać słownego rusztowania, po którym miałby chodzić zdezorientowany czytelnik, raz po raz potykając się o puszki z farbą; warstwą nadrzędną jest dla niego treść, więc nie pomylę się zbytnio, jeśli Człowieka z brudnopisu uznam za dość bezpieczny debiut, któremu daleko do odchyleń, tak charakterystycznych dla najnowszej poezji polskiej; da się wyczuć, iż autor nie zamierza i nie chce eksperymentować – to już nie ten wiek, nie ta idealistyczna wizja świata – a do pisania podchodzi nader ironicznie, aczkolwiek z poświęceniem. Stawia na typowość obrazów i, o dziwo, wygrywa na tym polu, dzięki umiejętnie dawkowanym emocjom. Gdy bowiem zaczyna igrać z językiem, skutki są nieprzewidywalne, jak w tekście Kiedy znikasz (s. 29), który otwiera nieudana fraza, psująca dalszą część tekstu: „mówisz chromosom Y to sprawca braku empatii.” Na szczęście Jagiełło dość rzadko potyka się o językowe nierówności. Mimo niedociągnięć jest to więc całkiem udany tomik, mówiący o rzeczach powszechnie znanych jednakże na tyle przekonywująco, że z chęcią przeczytam kolejną książkę autora. Niemniej, nasuwa się pytanie: czy ta kiedykolwiek zostanie napisana, jeśli tematyczna szafka została opróżniona już przy pierwszym jej otwarciu? Odnoszę wrażenie, że zbiór zamyka ważny rozdział w życiu poety, na tyle ważny, iż można byłoby nazwać Jagiełłę twórcą okolicznościowym, który potrzebował rozliczenia z samym sobą przy użyciu pióra. Mnie, recenzentowi, pozostaje wierzyć, iż autor nie przeżył jeszcze w całości swojego życia i pojawią się kolejne okoliczności, każące usiąść mu za biurkiem. Oby były jednak szczęśliwsze, a twórca nie stracił nic ze swojej lekkości.
Rafał Różewicz